Tischner na Święta: „Pokój ludziom dobrej woli”
„Pokój ludziom dobrej woli”. Co to znaczy? Co znaczą te słowa? Odnoszą się do tych, którzy pomimo przeszkód, pomimo słabości, wybierają – na każdy dzień, na każdą chwilę – to, aby być dobrym. I wybierają to na każdą chwilę, bo ten wybór wymaga powtórzeń. Tutaj nie chodzi o to, ażeby być dobrym jutro, pojutrze. Tutaj chodzi o to, żeby być dobrym teraz. Żeby teraz być dobrym. Bo dobro wybiera się na teraz. Nie na jutro, nie na pojutrze. Jeżeli teraz, dziś – teraz, tu, w tym kościele – nie jesteś dobry, to znaczy nigdy dobrym nie będziesz, bo dobrym można być tylko i wyłącznie w teraźniejszości.
I jest coś wielkiego, moi drodzy, w tej dobroci, którą człowiek na co dzień wybiera. Człowiek może zajmować się rozmaitymi sprawami. Może pracować w fabryce, może pracować na roli, może pracować w domu, może wykonywać najbardziej banalne, prozaiczne prace – a przecież z tego człowieka będzie promieniowało dobro. Niezależnie od tego, co robi, w tym człowieku będzie ognisko promieniującego dobra. I takiego człowieka zauważy się wszędzie. Może to być salowa w szpitalu, może to być służąca, pielęgniarka. Będzie promieniować na wszystkich, niezależnie od tego, czym się będzie zajmować. Bo, moi drodzy, tajemnica dobra na tym polega, że człowiek, który ogląda dobro drugiego człowieka, sam staje się dobry.
Na tym właśnie rzecz polega, że dobro rozprzestrzenia się samo. Ono nie potrzebuje przykazań, nakazów, nie potrzebuje napędzania, żeby przechodziło z człowieka do człowieka, z serca do serca. Mówi się: przykłady pociągają. Tak jak czasem człowiek potrafi się zarazić chorobą, tak potrafi się również „zarazić zdrowiem” – ale zaraża się nie tym zdrowiem fizycznym, lecz zaraża się zdrowiem duchowym. Dobro ma bowiem to do siebie, że wystarczy je raz zobaczyć, ażeby samemu chcieć być dobrym.
I dlatego, drodzy moi, tak piękne i ważne są te słowa aniołów nad stajenką betlejemską. Każdy z nas potrzebuje pokoju. Ale ten pokój do jego serca nie przyjdzie z tego świata. Nie dadzą ci pokoju lekarstwa, które kupujesz w aptece. Nie dadzą ci pokoju przeczytane gazety. Wręcz przeciwnie, będziesz miał tylko niepokój. Nie dadzą ci pokoju lekarze, których odwiedzasz. Nie dadzą ci pokoju nawet twoi koledzy, twoi najbliżsi. Pokój jest w tobie. Pokój przyjdzie z tego dobra, które wybierzesz w samotności i w odwadze. Bo jak nad stajenką betlejemską śpiewano: „Chwała na wysokości Bogu” – ale pokój, pokój jedynie „ludziom dobrej woli”.
[Fragmentem kazania wygłoszonego 25 grudnia 1985r. w kościele sióstr klarysek w Starym Sączu.]
Tischner o sensie Bożego Narodzenia
„Jan Tauler pisze, że każdy, kto uświadomił sobie sens tego dnia, powinien dosłownie „skakać z radości”. Czy skaczemy z radości? Owszem, cieszą nas Święta. Ale chyba jednak z radości nie skaczemy. A jeśli kiedyś jako dzieci skakaliśmy, to chyba raczej z powodu prezentów pod choinką, a nie z powodu odnalezienia sensu Świąt”. Polecamy lekturę bożonarodzeniowej refleksji ks. Józefa Tischnera.
Stajenka betlejemska… „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego dał”. To właśnie mamy dziś przed oczyma. Zarazem mamy świadomość ogromnego dystansu między tym, o czym mówią słowa Ewangelii, a tym, co jest w stanie pomieścić nasza współczesna wrażliwość na świat. Bóg… Miłość… Ofiara Syna… Przed każdym z tych słów piętrzą się przeszkody nie do pokonania. Jakim kluczem otworzyć drzwi do tajemnicy Bożego Narodzenia?
Od pewnego czasu staram się w takich sytuacjach posłużyć kluczem pośrednim.
Przyjąwszy, że z powodu rozmaitych okoliczności stępieniu uległ nasz zmysł
Boskich tajemnic, szukam wsparcia u tych, którym w przeszłości dane było
widzieć więcej i lepiej – u wielkich myślicieli i mistyków chrześcijaństwa.
Niech oni staną się dziś naszymi mistrzami. Jednym z nich jest Jan Tauler, przedstawiciel
mistyki nadreńskiej XIV wieku, uczeń słynnego Mistrza Eckharta. Otwieram jego
kazanie na święto Bożego Narodzenia. Czytam, że każdy, kto uświadomił sobie
sens tego dnia, powinien dosłownie „skakać z radości”. Czy skaczemy z radości?
Owszem, cieszą nas Święta. Ale chyba jednak z radości nie skaczemy. A jeśli
kiedyś jako dzieci skakaliśmy, to chyba raczej z powodu prezentów pod choinką,
a nie z powodu odnalezienia sensu Świąt.
Co zobaczył w tym Święcie Jan Tauler, że zaczął aż „skakać z radości”?
„Tak Bóg umiłował…” Wszystko zaczyna się od miłości. Ale co my dziś wiemy o miłości? Wiemy tyle, że jest przedziwną relacją międzyosobową – relacją, w której dwie istoty mogące w zasadzie istnieć samodzielnie i niezależnie, mimo to nie są w stanie obejść się bez siebie. Czy Romeo nie mógłby żyć bez Julii, a Julia bez Romea? Przecież są doskonale samoistni. W ich organizmach, a nawet w duszach są zawarte wszelkie siły i umiejętności, jakich potrzeba człowiekowi do życia. A jednak nie są w stanie przeżyć rozłąki. Im bardziej są samodzielni, tym bardziej samodzielnie chcą być razem. Miłość to przedziwna siła, która sprawia, że to, co możliwe, staje się niemożliwe. Jak zobaczymy, potrafi ona również sprawić, by to, co wydaje się niemożliwe, rzeczywiście się stało.
Powróćmy jednak jeszcze na chwilę do samoistności. Bóg może istnieć bez
człowieka. To oczywiste. Czy równie oczywiste jest to, że człowiek może istnieć
bez Boga? Wbrew pozorom, tak. Na tym polega doskonałość stworzenia, że istnieje
ono samodzielnie własnym, a nie Boga istnieniem. Umniejsza Stwórcę, kto
twierdzi, że stworzenie wciąż Go potrzebuje, choćby po to, aby je
„podtrzymywał” w istnieniu. Byt stworzony jako samoistny nie ma takiej
potrzeby. Także człowiek, wbrew temu, co się najczęściej słyszy, nie „potrzebuje”
Boga. Człowiek „potrzebuje” jeść, pić, wyspać się, ale wśród wszystkich jego
„potrzeb” nie ma „potrzeby Boga”. Bez jedzenia i snu nie można się obejść, ale
bez Boga – można. Dowodzi tego wszelki ateizm. A przecież człowiek „pragnie”
Boga. Trzeba rozróżnić między „potrzebą” a „pragnieniem”. Za potrzebami stoi
przymus, za pragnieniami stoi wspaniałomyślność, wolność. W sferze potrzeb
wszystko dokonuje się pod presją, w sferze pragnień nie ma presji, lecz
wspaniałomyślna wolność. Miłość jest właśnie owocem pragnienia. Nikt nikogo
„nie musi” kochać. Gdyby „musiał”, nie byłoby miłości. Miłość „nie szuka
swego”. Jest bezinteresowna. Miłość daje siebie, nie wymuszając oddania, gdyby
je wymuszała, byłaby sprawiedliwością. Dotyczy to nie tylko człowieka, lecz i
Boga, a nawet przede wszystkim Boga; dlatego „dla Boga rozkoszą jest być z
synami człowieczymi”. On „umiłował nas, kiedyśmy jeszcze byli grzesznikami”.
Miłość jest bezustannym wędrowaniem: wychodzi z siebie, staje obok umiłowanego, by być z nim i dla niego, a następnie wraca do siebie, by przyjąć umiłowanego do „serca swego” – przyjąć tam, gdzie umiłowany już był. Wyjście i powrót, powrót i wyjście. Kto chce zachować życie, ten straci życie, a kto straci życie, ten zachowa życie. Dlatego – powiada Jan Tauler – najdoskonalszym ruchem na świecie jest ruch po okręgu. Gwiazdy, Słońce i Księżyc wędrują po okręgu, aby nam uzmysłowić, że zasadą świata jest miłość. To był pierwszy powód do radości: odkrycie, że miłość jest zasadą świata.
W tym jednak miejscu budzą się nasze wątpliwości – wątpliwości dzieci czasów
Oświęcimia i Kołymy. Jak to, a zło tego świata? Czy tamci ludzie nie widzieli
zła? Czy nie spotkali nigdy nienawiści? Nie zaznali trzęsienia ziemi,
okrucieństwa bandytów, czy nie poczuli smaku zdrady? Ależ tak, oni o tym
wszystkim dobrze wiedzieli. Byli jednak przekonani, że świat przez to właśnie,
że został oparty na miłości, jest zasadniczo naprawialny. Zło jest nam dane po
to, abyśmy je dobrem zwyciężali. Zło jest dla nas. Nie przeciwko nam. Ono ma
się stać dla nas tworzywem naszego dobra. Jesteśmy artystami trudnego tworzywa.
Pozostawało jeszcze jedno pytanie: co robić, by Bóg mógł się narodzić w nas? Co robić, by te dwa ruchy po kole – ruch naszego dramatu i dramatu Boga – skrzyżowały się? Co zrobić, abyśmy tracąc siebie dla Boga, odnaleźli siebie w Bogu, i tracąc Boga dla siebie, odnaleźli Boga w sobie?
Odpowiedź, jaką daje Jan Tauler, jest tak paradoksalna, że przytoczę ją dosłownie. W zasadzie nie należy nic robić. Nic poza otwarciem. „Dlatego zamilknij, wtedy dopiero bowiem Bóg wypowie w tobie Słowo tego narodzenia, ty zaś zdołasz je dosłyszeć. Bo jeśli nie przestaniesz mówić, On będzie musiał milczeć. Jego Słowu najlepiej można służyć, milcząc i słuchając. Jeśli uwolnisz swą duszę od wszystkiego, wówczas On z całą pewnością wypełni ją po brzegi. Otrzymasz od Niego dokładnie tyle, ile zrobisz Mu w sobie miejsca. Ani mniej, ani więcej”. W pewnym momencie kazania padają słowa, które na pozór są sprzeczne z zasadą wolności, wspaniałomyślności i miłości, ale tylko na pozór: „Kiedy człowiek przygotuje w ten sposób miejsce Bogu, On musi je wypełnić – co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Samo niebo by pękło, żeby wypełnić próżnię, tym bardziej Bóg nie może pozwolić, by rzeczy były próżne”.
Gdy przygotujesz miejsce, Bóg „musi” je wypełnić. Wspaniałomyślna wolność nie może nie wejść. Mimo to nie przestanie być wolnością ani wspaniałomyślnością. Oto „przymus bez przymusu”. Czy uchwyciliśmy już sens bożonarodzeniowej radości? Tej radości, która zaczyna skakać? Oto radość tych, którzy w Dzień Bożego Narodzenia słyszą, jak pod wpływem miłości niebo trzeszczy i pęka. Kto ma oczy ku widzeniu, niech patrzy, kto ma uszy ku słyszeniu, niech słucha: „Tak Bóg umiłował świat…”
[Fragment pochodzący z 1998 roku, z książki „Miłość nas rozumie. Rok liturgiczny z ks. Jozefem Tischnerem” pt. „Trzask pękającego nieba”]
Tischner na Boże Narodzenie: Dwie wolności
„Każdy z nas ma w sobie coś z Heroda i coś z tych opiekuńczych rąk Świętej Rodziny. Walka pomiędzy wolnością budującą a wolnością niszczącą rozgrywa się w sercu każdego z nas”, mówił 25 grudnia 1983 roku ks. Józef Tischner.
Obraz szopki betlejemskiej jest tym obrazem, który przykuwa dzisiaj naszą uwagę. W tej szopce betlejemskiej widzimy Świętą Rodzinę, widzimy nowonarodzonego Syna Bożego, ale wiemy także, że niedaleko od szopki betlejemskiej jest groźny Herod, który czyha na życie nowonarodzonego Dziecka. W ten sposób widzimy dwa obrazy ludzkiej wolności: wolność, która jest opiekuńcza, wolność, która otacza ciepłem, troską i śpiewem nowonarodzonego Syna Bożego, i drugą wolność – wolność, która czyha na to, żeby móc zabić, żeby móc zniszczyć, żeby móc przekreślić to, co się zaczęło. Widzimy wolność, która wyraża się miłością, i widzimy wolność, która wyraża się zniszczeniem.
I musimy pamiętać, że te dwa obrazy wolności nie są nam obce, że te dwa obrazy wolności towarzyszą naszemu życiu, towarzyszą historii naszego narodu. Co więcej, że obydwie te wolności każdy z nas nosi w sobie. W każdym z nas jest coś z tej opiekuńczości Rodziny Świętej, ale także w każdym z nas jest coś z tej pasji niszczenia, z tej pasji, która była pasją Heroda. Taki jest człowiek. Święty Paweł mówi: „Obce prawo noszę w członkach swoich. Dobra, którego chcę, nie czynię, a czynię zło, którego nie chcę”. Taki jest człowiek, że jest w nim zadatek na tworzenie, ale jest w nim także zdolność niszczenia.
Żeby lepiej zrozumieć ten obraz betlejemski, musimy porównać go z innymi wielkimi obrazami biblijnymi. Z tymi obrazami, w których także ukazuje się tajemnica człowieka, tajemnica każdego z nas. Oto pierwszy obraz: jest raj a w nim pierwsi rodzice. Dochodzi wtedy do upadku pierwszych rodziców, do buntu. W ogrodzie rajskim jest drzewo, a na nim owoc zakazany. Czymże jest ten owoc zakazany, ten owoc, którego człowiek nie powinien dotykać? Owocem zakazanym jest ślad Boga na ziemi. Jedyny ślad, jaki Artysta pozostawił na swoim dziele sztuki – to jest owoc zakazany. Bóg jak gdyby podpisał się na stworzeniu, pokazując miejsce, które będzie Jego śladem. I wtedy w pierwszych rodzicach rodzi się pokusa – owa wolność, która chce niszczyć. Wolność, której wydaje się, że tym bardziej będzie wolnością, im więcej może zostawić ruin za sobą.
Dochodzi do upadku pierwszych rodziców. I wtedy odzywa się głos Boga: „Adamie, gdzie jesteś?”. To bardzo charakterystyczny głos. Bóg nie pyta: „Adamie, coś zrobił?”, albo: „Adamie, dlaczego to zrobiłeś?”. Bóg pyta: „Gdzie jesteś?”. Bo Adam jak gdyby zmienił wtedy swoje miejsce pobytu, jak gdyby upadł gdzieś, na jakieś dno. Mówi Biblia: „skrył się”. Uczynił sobie kryjówkę z drzew i krzewów rajskiego ogrodu. Zawstydził się samego siebie. I tak powstał człowiek w kryjówce: człowiek, który się kryje przed innymi, kryje się przed Bogiem, kryje się przed samym sobą. Ludzie ukryci przed sobą, ludzie, którzy boją się pokazać, kim naprawdę są. Ludzie jak te ćmy nocne, które wylatują o zmroku, albo jak nietoperze, dla których światem jest ciemność. Ludzie bojący się światła, bojący się pokazać swoją twarz.
Ludzie ci są ogarnięci radością niszczenia. Ile razy w historii ludzkości pojawią się wielkie zniszczenia na ziemi, tyle razy w tych zniszczeniach możemy odczytać wolność niszczącą. [Człowiek widzi ślad Boga na ziemi, ale robi wszystko], ażeby ten ślad zniszczyć i samemu uczynić się Bogiem. Ta wolność niszczy wszystko, co ją przerasta. Niszczy to, czego nie rozumie. Ponieważ nie rozumie, więc się lęka, myśli, że to jej zagraża – i dlatego niszczy. Jest to wolność ludzi-pasożytów. Są tacy ludzie na świecie, którzy żyją tak jak pasożyty, z cudzej pracy, z cudzej troski, z cudzej miłości. Ludzie, dla których pasją jest niszczenie. Są nawet takie ustroje społeczne, które twierdzą, że ze zniszczenia dopiero można zbudować coś nowego, że samo niszczenie jest tworzeniem. Ustroje takie tworzą ludzi-pasożytów. Ludzi, którzy żyją z cudzej troski, z cudzej pracy, z cudzego dobra. Tak tworzy się ludzka zawiść, ludzka nienawiść. A stąd – obozy koncentracyjne, Oświęcim, tragedie, zbrodnie w Kambodży… Potomkowie Adama, zachłyśnięci tym, że wolność może niszczyć.
„Adamie, gdzie jesteś?”. I Adam się skrył. Uciekł od odpowiedzialności. Adam zaczyna się tłumaczyć: to nie ja, to Ewa. Ewa zaczyna się tłumaczyć: to nie ja, to wąż. Ucieczka od odpowiedzialności. Ci ludzie nie chcą być odpowiedzialni za nic. Zawsze potrafią znaleźć winnych po to, ażeby pokazać niewinność w swoim niszczeniu. Im bardziej niszczą, tym bardziej starają się o to, aby pokazać, że są niewinni. Bo ich ktoś przymusił, bo takie były okoliczności, bo taki był ich strach. Ludzie nieodpowiedzialni.
Ale jest także obraz innego człowieka w Biblii. Przypomnijmy postać Abrahama. Bóg przemawia do niego: „Abrahamie, Abrahamie!”. I oto odpowiedź Abrahama: „Oto jestem”. Zapytany przez Boga Adam kryje się. Zapytany przez Boga Abraham staje przed Bogiem i mówi: oto jestem, ja jestem. „Co chcesz, abym uczynił, Panie?” Przypomnijmy Mojżesza. Wielkie tajemnicze spotkanie z Bogiem na pustyni. Gorejący krzak. „Mojżeszu, zdejm obuwie swoje, albowiem ziemia, na której stoisz, jest święta”. I Mojżesz pada na twarz, a potem słyszy od Boga: „Wyprowadzisz mój lud z Egiptu”. I Mojżesz przyjmuje odpowiedzialność. Z tego przyjęcia odpowiedzialności rodzi się nowa wolność, inna wolność. Nie ta wolność, która niszczy, ale ta, która buduje, która chce coś stworzyć, chce coś zbudować. Chce służyć Bogu – i z tej służby budować królestwo Boże na ziemi.
Ostatnim z tych wielkich obrazów wolności twórczej jest obraz zwiastowania Matki Bożej. Jest to przepiękny obraz. „Bądź pozdrowiona, łaski pełna”. Maria jest „łaski pełna”, to znaczy – jest umiłowana przez Boga, wybrana przez Boga. Bo miłość Boga na tym polega, że Bóg wybiera. Miłość jest wyborem. I oto Maria ma wybrać. „Oto poczniesz i porodzisz Syna, i nazwiesz Go imieniem Emmanuel, to znaczy „Bóg z nami””. Kończy się to spotkanie odsłonięciem nowej wolności. „Oto ja służebnica Pana, niech mi się stanie wedle słowa twego”. Ta wolność przyjmuje odpowiedzialność. Jest wolnością odpowiedzialną. Wybierając, tworzy: tworzy nowy świat, tworzy nową historię człowieka.
I oto żłóbek betlejemski. Także przy tym żłóbku widzimy skrzyżowanie tych dwóch ludzkich wolności: wolności, która chce tworzyć, i wolności, która chce niszczyć. I to jest, moi drodzy, ważne aż do naszych czasów. Te dwie wolności towarzyszą naszej historii, historii Polski, towarzyszą historii Kościoła. Bardzo często tak się zdarza, że ile razy w historii pojawi się zdolność i wolność twórcza, to zaraz po niej pojawi się wolność niszcząca. Ile razy pojawi się na wielkim polu historii jakiś siewca, który sieje nowe ziarno, to zaraz potem pojawi się człowiek-pasożyt, który mu ten jego siew będzie chciał zniszczyć. Ile razy pojawi się tworzenie, zaraz potem będzie się rodzić wielka pokusa: pokusa niszczenia. Ale pamiętajmy o tym, że te dwie pokusy mieszkają w jednym i tym samym sercu – w sercu człowieka, w sercu każdego z nas. Nie to jest tragiczne, że nad żłóbkiem betlejemskim obok pasterzy był Herod, ale to jest tragiczne, że każdy z nas ma w sobie coś z Heroda i coś z tych opiekuńczych rąk Świętej Rodziny. Że ta walka pomiędzy wolnością budującą a wolnością niszczącą rozgrywa się w sercu każdego z nas.
Trzy fragmenty na Boże Narodzenie
„Bóg nie przychodzi po to, żeby być zapłatą za coś, ale przychodzi po to, ażeby ocalić, uratować, aby nieść życie”. Na wigilijny wieczór i Boże Narodzenie polecamy do przemyślenia trzy krótkie fragmenty kazań ks. Józefa Tischnera. Wszystkim odwiedzającym naszą stronę, wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom życzymy, by był to czas pokoju i refleksji. Wesołych Świąt!
Raz po raz pojawia się w życiu człowieka taka noc, w którą – żeby zrozumieć – trzeba przestać myśleć po ludzku, a zacząć po Bożemu wierzyć. Całą tajemnicę tej nocy wysłowił święty Jan Ewangelista prosto i krótko: „Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami”. Ważne jest tutaj słówko „między nami”. Słowo zamieszkało między nami. Nie zamieszkało w tobie, ani nie zamieszkało we mnie, zamieszkało między nami, między ludźmi. Widać to w scenie narodzenia. Pojawiło się między ludźmi. Nie w Maryi samej i nie w samym Józefie, i nie w pasterzu, ale między nimi. Słowo staje się ciałem i pojawia się między ludźmi.
Stało się coś niezwykłego: Bóg pojawił się na nowym poziomie. Dotychczas wiadomo było, że Bóg stworzył świat, że świat jest znakiem istnienia Boga, że można odczytać tajemnicę Bożą ze znaków, które Bóg pozostawił na niebie, na ziemi, w rzekach i w górach. Ale teraz wiadomo będzie coś więcej: że Bóg jest między ludźmi. A więc – na nowym poziomie. Jezus Chrystus powie: „Gdziekolwiek jest was dwóch albo trzech zebranych w imię moje, tam Ja jestem między wami”. A święty Paweł będzie mówił: „W Nim ruszamy się, żyjemy, w Nim jesteśmy”. Bóg pojawia się w tej przestrzeni, która istnieje między człowiekiem a człowiekiem, między mną a tobą, między nami. Nie jest w tobie, nie jest we mnie. Jest między nami.
Widomym znakiem tej obecności Bożej stanie się Eucharystia. Bóg jest obecny w Eucharystii. Co to znaczy? To znaczy, że jest wśród nas, między nami. Nie powinniśmy od tego czasu szukać Boga na niebie, na ziemi, szukać Jego śladów i znaków. Powinniśmy Go szukać obok nas, między nami – w tym, co nas łączy. A że człowieka z człowiekiem łączy miłość, wtedy Bóg jest w tej naszej miłości.
*
W tę noc Bożego Narodzenia nie przystoi mówić i rozmyślać o czym innym, jeno o Bogu. W noc Bożego Narodzenia zaczęło się coś niezwykłego: zaczęło się objawienie Boga człowiekowi. W tę noc Bożego Narodzenia człowiek usłyszał wyraźnie i jasno odpowiedź, po co został na tym świecie stworzony. To odwieczne pytanie człowieka: „Po co istnieję?” znalazło w noc Bożego Narodzenia prostą odpowiedź. Trzeba, abyśmy tę odpowiedź dzisiaj usłyszeli i lepiej zrozumieli.
Bóg stworzył nas po to, ażeby móc się nam objawić. Gdyby nie stworzył człowieka, istoty rozumnej, nie miałby komu się objawić. Bóg nie może się objawiać kamieniom, zwierzętom, drzewom, bo kamienie, zwierzęta i drzewa nie mają duszy. A człowiek ma duszę. I dlatego człowiek przyszedł na świat po to, ażeby Bóg miał komu się objawić. To jest pierwsza sprawa, którą powinniśmy dzisiaj usłyszeć i zapamiętać. Jesteśmy na tym świecie po to, ażeby Bóg miał się komu objawić. Bóg objawia się tobie, mnie – tak jak objawił się pasterzom, Maryi, Józefowi. Nie jesteśmy inni niż oni.
*
„Okazała się miłość Boga Stworzyciela…”. Okazała się miłość ku stworzeniom, ku ludziom. Ale nie ze względu na ich piękno. Ta miłość Boga Stworzyciela okazała się raczej za względu na ich upadek, ze względu na ich nędzę, ze względu na ich ubóstwo. Kiedy miłosierny Samarytanin przechodził drogą, zwrócił jego uwagę widok rannego. To nie piękno przykuło wzrok przechodzącego Samarytanina. Kiedy Chrystus widział trędowatych i sparaliżowanych, nie ze względu na ich piękno zwracał się ku nim ze słowem pociechy i ze słowem, które niosło zdrowie. Miłość Boga, która okazuje się ku stworzeniom, jest jakąś inną miłością. To nie jest ta miłość, która jest zapłatą za piękno. Jest to raczej ta miłość, która tworzy piękno. Im więcej miłości, tym więcej piękna będzie. Ale nie odwrotnie.
Czymże więc jest ta miłość Boga ku ludziom?
Cała tajemnica tej sprawy wyraża się w jednym słowie: wybór. Bóg miłuje wtedy, kiedy wybiera. Miłość Boga to wybór Boga. Także w języku ludzkim słowo to wiąże się z miłością. Czyż nie mówimy „wybrany”, czyż nie mówimy „wybranka”? Dlaczego wybrany? Dlaczego wybranka? Wybranka, bo wybrana. Wybrany, bo go wybrano. Nie ze względów na piękno, ale bardzo często ze względu na ubóstwo, na nędzę, na tragedię, na smutek. Miłość przychodzi po to, by ratować, żeby ocalać. Nie przychodzi po to, żeby być zapłatą za coś, ale przychodzi po to, ażeby ocalić, uratować, aby nieść życie. Maria została wybrana, wybrani zostali apostołowie – wybrany Piotr, wybrany Jan – wybrany Józef… Wybór Boga stanął u źródła i był początkiem miłości. Bo miłować to wybrać. A wybrać to umieć powtarzać wybór. Powtarzać codziennie, co godzina. Być wiernym to powtarzać ten wybór. Często nie za coś, ale – mimo wszystko.
Drodzy moi, jest godzina bożonarodzeniowa. W tej wielkiej godzinie każdy z nas winien zadumać się nad najprostszymi ze słów. Nad takimi słowami, jak „wiara”, jak „nadzieja”, jak „miłość”. Bo historia tych słów pisze się w takich dniach jak dzień dzisiejszy. W dzień Bożego Narodzenia w obrazie bożonarodzeniowej szopki ukazana jest tajemnica wyboru. „Wybrałem cię pierwej, zanim się stałeś”. Wybrałem cię pierwej, zanim ty Mnie wybrałeś. Wybrani wybierają. Jesteście wybrani – i dlatego możecie wybierać. Tak mówi Bóg do człowieka: jesteś wybrany. To Bóg najpierw wybrał, a teraz możesz wybrać Tego, kto ciebie wybrał. I na tym polega miłość. „Uczyniwszy na wieki wybór / W każdej chwili wybierać muszę”.