Niedługo 1 listopada – Dla kogo to robimy?
Ku Naszym przemyśleniom, przed zbliżającemu się Świętu Zmarłych, pozwalamy sobie przedstawić za dwutygodnikiem diecezjalnym “Pielgrzym” artykuł z cyklu “Spotkania z teologiem” autorstwa ks. Janusza Kropiewnickiego:
Dla kogo to robimy?
Droga Redakcjo!
Zbliża się listopad. W tym czasie częściej niż zwykle odwiedzamy groby naszych bliskich zmarłych. Zagrabiamy liście, czyścimy płyty nagrobne, zapalamy znicze, modlimy się. Dzięki tej posłudze groby „żyją”. Widać, że ktoś troszczy się o nie, pamięta, spełnia chrześcijański uczynek miłosierdzia co do ciała: „umarłych pogrzebać”. To także przejaw miłości bliźniego, która przekracza granice śmierci.
Nastrój refleksji i zadumy panujący w takich miejscach pryska, kiedy na przełomie października i listopada w okolicach cmentarzy rozwija się cały „przemysł cmentarny” zachęcający już nie do ozdabiania, ale zaśmiecania nagrobków. Wygląda to tak, jakby przez liczbę wiązanek i lampek na grobie ludzie chcieli podkreślić swój status materialny. A dziś znicze to nie małe lampki, ale wielkie plastikowe kubły, które wraz z niezliczoną ilością kwiatów lądują na grobach, a potem na cmentarnym śmietniku. Jeszcze gorzej, jeśli takich przeładowanych grobów nikt potem nie uprząta. Kwiaty porażone mrozem leżą do wiosny, a czasem nawet do następnych „zaduszek”. Czemu służy cały ten plastikowy kicz, bo na pewno nie zbawieniu duszy…
Rafał D. (nazwisko i adres do wiadomości Redakcji)Drogi Panie Rafale!
Kiedyś, jako proboszcz maleńkiej parafii, w której odbywało się od 5 do 8 pogrzebów w ciągu roku, dostałem rachunek za wywóz śmieci cmentarnych idący w tysiące złotych. Poirytowany, postanowiłem zaryzykować jeszcze jeden tysiąc i zadałem parafianom pytanie: „Jakie łaski wysługujecie zmarłym przez noszenie na ich groby tych ton zniczy i kwiatów? Jeśli mi ktoś poprawnie odpowie, teologicznie uzasadni, dostanie tysiąc złotych”. Czekałem cały tydzień. Cisza. Pytanie ponowiłem w nadziei, że coś tam wymyślą: na przykład, że to niby w tych zniczach wypalają się grzechy duszom, albo jakieś inne gusła, ale znowu nic. Wreszcie ktoś, już poza konkursem, powiedział mi: „Księże proboszczu, przecież ludzie robią to dla siebie”.
Dojście do takiej konkluzji wydaje się wcale nie takie trudne. Jeśli duchowego pożytku dla zmarłych w tym wszystkim ludzie nie widzą, to wniosek nasuwa się sam. Potwierdza go, niestety, często także obserwacja, szczególnie w małych parafiach, gdzie ludzie dobrze się znają i wiedzą jak to za życia z tą miłością np. dzieci do rodziców, bywało. Teraz, zarzucając grób kwiatami, chcą pokazać, jacy to oni „kochający”. Naprawdę? Zapytajmy więc, jak często się za nich modlą, ile było w tym roku Mszy św. za nich, czyli o to co jest duchowym pożytkiem dla zmarłych. Bywa i tak, że ci „kochający” nawet w tym dniu nie są obecni na Mszy św. Odstoją swoje na cmentarzu wpatrując się w grób, w czasie procesji modlitewnej nawet nie otworzą ust, skontrolują jeszcze wzrokiem, czy ktoś ma więcej kwiatów i zniczy niż oni, i – zadowoleni z siebie – idą do domu. Co w tym wszystkim jest chrześcijańskiego? Przecież i niewierzący niewierzącym to samo czynią.
Poruszając ten temat wśród moich parafian, złożyłem też deklarację o charakterze testamentalnym. Jeśli wśród was zostanę pochowany, proszę postawić mi pomnik i już potem za mnie się tylko modlić. Żadnych zniczy ani kwiatów. Kwiaty, jeśli chcecie, możecie dawać mi teraz, za życia.
O dziwo, ta wydawałoby się mocno szokująca deklaracja spodobała się parafianom. „Tak, kwiaty dawajmy sobie za życia” – powtarzali niektórzy. I widziałem, że było to dla nich bardzo odkrywcze. Może rzeczywiście trochę inaczej wyglądałoby nasze życie z bliźnimi, gdyby te wszystkie kwiaty, które potem nosimy latami na groby, otrzymali nasi bliscy za życia.
„Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…” (ks. Jan Twardowski).Za PIELGRZYM – “Spotkanie z Teologiem” – ks. Janusz Kropiewnicki